ONE OK ROCK, absolutnie topowy japoński zespół rockowy, o którego koncert polscy fani modlili się od lat, w końcu przyjechał do Polski. Bilety rozeszły się w rekordowym jak na polskie warunki czasie czterech godzin, co tylko świadczy o tym jak bardzo wyczekiwane było to wydarzenie, w ciągle rosnącym kręgu miłośników muzyki azjatyckiej.
Na datę koncertu wyznaczono 1-go czerwca, co sprawiło iż był to wyjątkowy dzień dziecka dla fanów tego zespołu. Występ zakontraktowała agencja Go Ahead, a na miejsce koncertu wybrano warszawski Progresja Music Zone, który należy do czołówki polskich klubów muzycznych. Sprzedano około 1600 wejściówek i jak można się było tego spodziewać, na dobę przed koncertem przy wejściu do klubu pojawiło się małe „miasteczko namiotowe”.
O 19:00 ruszyła kilkuset metrowa kolejka i pierwsi fani weszli do klubu próbując zająć najlepsze miejsce pod sceną. „Zero zone” jak nazywają to japońscy fani, to punkt dokładnie na środku w pierwszym rzędzie i jest to ich sanktuarium. Znaleźć się „zero zone” to prawdziwe błogosławieństwo dla każdego fana na koncercie ulubionego zespołu. Kolejka zniknęła w czeluściach Progresji o 19:53 i wszystko było gotowe na długo wyczekiwany występ. Wiedząc, że show rozpocznie się z pewnym opóźnieniem postałem jeszcze kilka minut na zewnątrz. Ze środka klubu wyraźnie było słychać głośne skandowanie fanów zgromadzonych przed sceną – ONE OK ROCK! ONE OK ROCK!
Po wejściu na salę z okazało się że z tylu było całkiem sporo wolnego miejsca. Szybki rzut oka po terenie i znalazłem moje miejsce startowe, bar, który z oczywistych względów nie był w żaden sposób okupowany. Zająłem strategiczne miejsce i oczekiwałem początku występu. Napięcie rosło z każdą minutą, każdy dźwięk gitar testowanych przez obsługę techniczną przyjmowany był falą pisków i okrzyków. W końcu tuż przed 20:30 na scenie pojawili się członkowie zespołu i miejsce eksplodowało, poczułem się trochę, jakbym był na koncercie Beatlesów w latach sześćdziesiątych. Pierwsze potężne uderzenia w bębny Tomoyi oraz mocne szarpnięcia strun basowych Ryoty rozpoczęły intro z ostatniej płyty 3xxxv5. Kiedy na scenie pojawili się gitarzysta Toru i wokalista Taka , publika ryknęła jeszcze głośniej doprowadzając biedną barmankę prawie do utraty słuchu. Zaraz po intrze, ONE OK ROCK ruszyli pełną parą z utworem „Take me to the top”, pojawiły się też takie utwory jak „Cry Out”, „Deeper Deeper”, „Clock Strikes”, „Heartache”, „Decision”, „Suddenly”, „Last Dance” i „The Way Back”. Po czterech piosenkach pierwsi zmęczeni uczestnicy koncertu wykorzystali chwilę kiedy chłopaki zwolnili tempo i zaczęli wycofywać się na zaplecze, aby trochę odsapnąć i łyknąć co nieco napojów orzeźwiających. Nie dziwię im się, bo z pewnością dali z siebie 120% mocy od samego początku. Przy takiej ilości wydzielanej energii wystarczą dwie, trzy piosenki żeby większość sił opuściła wasze ciało.
Po kilku piosenkach Taka po raz pierwszy poprosił o zrobienie miejsca na środku żeby publiczność mogła sobie trochę bardziej poszaleć. To był moment, na który czekałem aby ruszyć do boju. Dostrzegłem szansę aby jednym ruchem przebić się w pobliże sceny bez specjalnego przeciskania się przez tłum. Wystarczyło dostać się w pobliże miejsca gdzie ludzie się rozstąpili, a resztę załatwiło naturalne przetasowanie, kiedy muzyka zabrzmiała z głośników. Po kolejnych trzech piosenkach poczułem żar emanujący z rozgorączkowanego tłumu. Było gorąco jak w piecu, gdybym miał ze sobą jakieś produkty spożywcze, mógłbym przyrządzić coś na ciepło, ale to jeszcze nic w porównaniu do tego co miało wkrótce nadejść.
Moim osobistym punktem kulminacyjnym koncertu była końcówka głównego setu. Do zakończenia głównej części występu zostały dwie piosenki, a ja w dalszym ciągu nie usłyszałem utworów na które najbardziej czekałem. Wtedy pojawiły się „The Beginning” i „Mighty Long Fall”, piosenki, których wyczekiwałem. I się zaczęło, istne szaleństwo, totalna jazda bez trzymanki. Wszyscy tańczyli, skakali, śpiewali zdzierając sobie gardła, bo przy takich kawałkach trzeba dać z siebie absolutnie wszystko. Podczas „Mighty Long Fall”, Taka po raz drugi poprosił o rozstąpienie się publiczności i stworzenie popularnej „ściany śmierci”. Publika co prawda średnio była zaznajomiona z praktykami, które na koncertach metalowych są codziennością, ale w porównaniu do innych występów grupy, udało się chociaż stworzyć korytarz wolnej przestrzeni o szerokości 2m i długości 12m. O wielkości „ściany” przeważyła postawa publiczności, ponieważ większość bała się stracić miejsce blisko sceny, więc podeszli do zabawy nieufnie, bojąc się, że ktoś wykorzysta ten moment aby cwaniacko wśliznąć się przed nich (obawy pewnie uzasadnione, ale nie o to tutaj w końcu chodziło). Ta ściana śmierci była skromniutka i nie ma co porównywać jej do tego czego można doświadczyć na koncertach BABYMETAL, ale zawsze coś się udało stworzyć. Małe bo małe, ale było.
„The Beginning” i „Mighty Long Fall” z hukiem zamknęły główną część koncertu, a ja byłem wielce uradowany z tych ostatnich 10 minut. Po kilku minutach skandowania ONE OK ROCK! ONE OK ROCK! przyszła pora na bis. Taka chwycił polską flagę z napisem zespołu, owinął się nią i razem z publicznością przy akompaniamencie Toru cała sala odśpiewała „Wherever You Are”. Jestem pewny, że w tym momencie niejedna łza spłynęła z niewieścich oczu. Co chwila z sali zdało się słyszeć wykrzykiwane – aishiteru… arigatou…
Po emocjonalnym „Wherever You Are” do Taki i Toru dołączyli Ryota i Tomoya. Pożegnalną piosenką było znane i lubiane „No Scared”. Jako że to była ostatnia piosenka, nikt się nie oszczędzał i każdy próbował wchłonąć jak najwięcej atmosfery unoszącej się na sali. Na sam koniec chłopaki wyciągnęli aparaty i zaczęli filmować rozentuzjazmowaną publiczność. Nie obyło się bez wspólnego, grupowego zdjęcia na tle fanów.
Koncert ONE OK ROCK był pełnym sukcesem. Nagłośnienie było bardzo dobre, muszę przyznać że lepsze niż na występie BABYMETAL. Wybór piosenek i ich ułożenie w secie było świetne. Jeśli zespół miał wcześniej jakiekolwiek obawy odnośnie występu w Polsce, to ten koncert z pewnością rozwiał wszelkie wątpliwości. Publiczność była wspaniała, znała wszystkie piosenki i żywiołowo reagowała. Na koniec ku pokrzepieniu serc, nie traćcie nadziei, ci którzy rozpaczali, że nie mogą być tego czerwcowego wieczoru w warszawskiej Progresji, bo to nie koniec sagi ONE OK ROCK w Polsce. Taka był tak bardzo zadowolony, że z miejsca zapowiedział, iż w przyszłym roku zespół wróci do Polski. Trzymam kciuki i życzę Wam więcej szczęścia w przyszłym roku.
Ku przestrodze – pamiętajcie, jeśli w tym roku bilety rozeszły się w 4h, to wcale bym się nie zdziwił, jeśli w przyszłym roku ten czas drastycznie się skróci.
Szogi
Zostaw odpowiedź