Pierwszy weekend sierpnia. Po długich i uciążliwych deszczach pojawia się na horyzoncie nadzieja na bezchmurny dzień. Każdy z odrobiną rozsądku i kremu z filtrem śpieszy nad najbliższy zbiornik wodny, aby złapać parę promieni słońca zanim te znikną na dobre. Każdy? Nie! Otóż grupa śmiałych dziewcząt, zamiast opalać się i leniuchować przy chłodnej bryzie, ochoczo czeka na… no właśnie, na co?
Otóż… Klub „Stodoła” stacjonujący w Warszawie już w piątek, 05/08/2011, rozpoczął powolne wabienie niczego niespodziewających się fanek japońskiej super gwiazdy GACKTa w swe podstępne sidła. Rozstawiono wabiki w postaci miłej pani w kasie i możliwości skorzystania z toalet klubowych. Sympatyczny ochroniarz i brak krzywych spojrzeń nawet w stronę najoryginalniejszych fryzur oraz strojów były wisienką na szczycie polukrowanego, czekoladowego tortu. Najwytrwalsze osoby pojawiły się już około południa, prażąc się niemiłosiernie w kompletnym braku jakiegokolwiek cienia, jako że ten był okupowany przez stada uzbrojonych i niebezpiecznych, wręcz żądnych krwi, komarów.
Niestety, sielanka nie trwała za długo. Już o ósmej ekipa klubu zrobiła rotację i nocna warta objęła przywództwo nad drzwiami, które zostały z hukiem zamknięte. Tym też sposobem, wspaniała toaleta zamieniła się w rosnące w pobliżu krzaczki… co niestety, dało się odczuć dnia następnego…
Pomijając jednak standardowe niedogodności związane z nocowaniem przed klubem, atmosfera pozostawała w pełni pozytywna i można było łatwo wyczuć wzrastające podniecenie fanek na myśl o spotkaniu ich idola. O godzinie piątej rano nadeszły pierwsze oznaki koncertowego szaleństwa. Podczas randomowej sesji fotograficznej, mającej na celu uwiecznienie podobizn wszystkich tych, które(tak, były tam same dziewczyny) miały odwagę i cierpliwość spędzić mroźną noc pod klubem, mając za towarzystwo jedynie komary, paru upitych gości i siebie nawzajem, pojawił się pierwszy z trzech autokarów zespołu. Wzbudził on duże emocje, mimo że wszystkie fanki wiedziały, że wiezie on jedynie techników, mających rozstawić sprzęt nagłaśniający i instrumenty. O ósmej, zaraz po pojawieniu się ochroniarzy odpowiedzialnych już za zabezpieczenie koncertu, wszystkie fanki grzecznie wstały, zebrały swoje rzeczy i opuściły rękaw utworzony z barierek przed wejściem do klubu, stwierdzając, że współpraca z dużymi panami w czarnych ubraniach może wyjść im tylko na dobre.
Po pojawieniu się kolejnych fanek, cała grupka siedzących przed klubem dziewcząt postanowiła zastosować stary i sprawdzony na niezliczonej ilości koncertów zagranicznych system numeryczny, który określał, kto i w jakiej kolejności będzie miał możliwość wejścia do klubu. Pierwsze sześćdziesiąt osób uzyskało numerki i tak powstała grzeczna i kulturalna kolejka. Następni fani czekali z szacunkiem za tymi, którzy poświęcili znacznie więcej czasu pod „Stodołą”, czekając na swój ulubiony zespół. Wszystko było piękne, wspaniałe, lukier lał się strumieniami, a na około tłumu latał podniecony Nyan Cat. Ale, oczywiście, kiedy wszystko wydaje się wspaniałe, coś musi się popsuć. W tym wypadku była to pogoda. Już na dwie godziny przed otwarciem bram klubu, niebo zaczęło płakać ze śmiechu, patrząc z góry na stado stojących w ogonku, dziwnie poubieranych ludzi. Padało obficie i na tyle solidnie, że otwarte parasole utworzyły ogromnego żółwia z małą główką. Jednak nawet ulewa nie dała rady zniszczyć dobrego humoru panującego w tłumie. Pojawiły się nawet głosy, że „jeszcze nikt GACKTa nie widział, a już wszyscy mają mokro”. Zaraz po tych słowach, jak na zawołanie, pojawił się kamerzysta z ekipy artysty. Tłum zaczął skandować w stronę kamery „YFC”, będące skrótem nazwy kapeli „Yellow Fred Chickenz”. Oczywiście, polscy fani szybko się nudzą, więc „YFC” szybko przeobraziło się dla żartu w „KFC”, skandowane z równie wielkim zaangażowaniem. Końcówka aplauzu zakończyła się gromkim śmiechem ze strony fanów, ochrony(która zdawała się nie do końca ogarniać o co chodzi i co się dzieje) i, o dziwo, kamerzysty.
Nadeszło jednak upragnione zbawienie. Po długich pertraktacjach z ochroną, bramy klubu zostały otwarte pół godziny wcześniej. Wpuszczani byliśmy pojedynczo i dokładnie przeszukiwani, każdy na własne życzenie mógł oddać swoje rzeczy do szatni klubowej. Po tym zostawał jedynie szaleńczy bieg do sali.
Koncert rozpoczął się punktualnie, najnowszym singlem kapeli pt. „The End of the Day”. Nagłośnienie jednak było w tak kiepskim stanie, że poszczególnych słów nie dało się rozróżnić. Na miejscu czuwali jednak japońscy technicy, którzy na bieżąco poprawiali jakość dźwięku i już podczas kolejnego utworu było znacznie lepiej. Tłum cały czas krzyczał, śpiewał oraz tańczył wraz z wokalistami i zespół zdawał się być nieco ogłuszony tym faktem.
Największymi hitami publiczności jednak były „Môsô Girl” i „Vanilla”. Podczas pierwszej z tych piosenek, pierwszy rząd fanów szybciutko podchwycił zabawną choreografię i zaczął tańczyć razem z wokalistami, po raz kolejny zaskakując tym cały zespół. Koncert był bardzo głośny, ale pod względem hałasu królował następny utwór o nieco(no dobra, bardzo) zbereźnym tekście. Na scenę były wrzucane flagi, staniki oraz… gumowy, żółty kurczak, który trafił GACKTa w podbrzusze. Sama ilość fanservice’u podczas koncertu mogła doprowadzić do omdlenia, nie mówiąc już o braku klimatyzacji w klubie. Na szczęście, boczne drzwi do sali zostały otwarte i chłodny wiatr z zewnątrz skutecznie ochłodził atmosferę z wrzącej na „zaledwie” gorącą. Piskom i wrzaskom nie było końca. Zespół, mimo w całości przygotowanej i perfekcyjnie wykonanej choreografii, cały czas utrzymywał kontakt z publiką i podjudzał ją do dalszego sprawdzania ograniczeń wokalnych. Szybko okazało się, że polski tłum nie posiada hamulców bezpieczeństwa i jest w stanie ogłuszyć nawet najbardziej wprawionych muzyków. Pomagali w tym ochroniarze, którzy przez cały koncert dostarczali spragnionym słuchaczom wodę(nie wspominając o litrach mineralnej wylewanej na fanów przez YFC). Koncert zakończył się skandowaniem słów: najpierw „DZIĘKUJEMY”, a następnie, po tym jak tłum zorientował się, że zespół nie bardzo rozumie, o co chodzi, japoński odpowiednik „ARIGATO”. Wszystkie flagi zostały zabrane, a napisy znajdujące się na nich były powodem wzruszenia. Zwłaszcza mała polska flaga z wizerunkiem GACKTa i napisem „We love you, GACKT!” wywołała łzy szczęścia. Zespół obiecał, że wróci do naszego kraju i określił ten koncert najlepszym z całej trasy. Na pożegnanie nastąpiło tradycyjne rozrzucenie pałeczek perkusyjnych, kostek gitarowych(część z nich była rozrzucona w trakcie koncertu, razem z koszulami i krawatami całego zespołu). Muzycy zniknęli ze sceny przy ostatnim aplauzie i skandowaniu „YFC”.
Część publiki miała wyraźne problemy ze słuchem po koncercie. Ciągły krzyk i głośna muzyka zostawiły ich ze zdartymi gardłami i wrażeniem fluktuacji dźwiękowej w uszach. Całe szczęście, te objawy przemijają. Jednak nie wszyscy opuścili tereny przylegające do klubu. Niektórzy wytrwali fani czekali nadal na ponowne pojawienie się zespołu przy ich autokarze. Za swe wysiłki otrzymali ostatni ukłon, a czerwony autobus odjechał, pozostawiając fanów pełnych nadziei i już czekających na jego powrót.
SETLISTA:
1. THE END OF THE DAY(YFC New Song)
2. NINE SPIRAL
3. SPEED MASTER
4. LAST KISS (YFC New Song)
5. EPISODE.0
6. MIND FOREST (ENGLISH version)
7. 妄想GIRL -Môsô Girl- (YFC New Song)
8. VANILLA
9. JUSTIFIED
10. JESUS
11. YOU ARE THE REASON (YFC New Song)
12. ALL FOR LOVE (YFC New Song)
Encore
13. UNCONTROL (YFC version)
By Kira
Zostaw odpowiedź