Piętnastego grudnia bieżącego roku we wrocławskim klubie „Łykend” (ul. Podwale 37) odbył się koncert zespołu BLACK LINE, w ramach ich pierwszej europejskiej trasy HELLO WORLD BLACKERS. Grupa rozpoczęła swoją działalność 16 grudnia 2011 koncertem “Noc Glamorou” w Tokio. W jej skład wchodzi czterech muzyków: wokalista Mikaru, basista Jun, gitarzysta Yudai oraz perkusista Syu. Dwóch z nich – Mikaru i Syu (ex. Denka) było członkami nieistniejącego już zespołu Dio ~Distraught Overlord~, który parę razy odwiedził nasz kraj.
Koncert zaczął się o 20:30, chociaż zaczęto wpuszczać już od godziny 19:00. Na początku zagrał polski zespół VICTORIANS, który rozgrzał publiczność przed głównymi gwiazdami wieczoru. Trochę operowy głos wokalistki tak spodobał się widzom, że poprosili o bis. Kiedy suport zszedł ze sceny, zgromadzeni zaczęli skandować nazwę zespołu. W końcu, zachęceni okrzykami, na scenie pojawili się muzycy z BLACK LINE, powitani ogłuszającym piskiem. Zespół stanął na wysokości zadania. Przez ponad dwie godziny byliśmy oczarowywani melodyjnym rockiem z potężnymi riffami, dodającymi pikanterii niesamowitemu wokalowi Mikaru. Chłopcy zagrali utwory z nowego singla, a także „Black Rainbow” z krążka, którego oficjalna data premiery wyznaczona jest na dziewiętnastego grudnia.
Jak zwykle dawali z siebie wszystko, mieli doskonały kontakt z publicznością. Wokalista rozmawiał z publiką po angielsku, przedstawił członków zespołu uraczając nas opowieścią, gdzie ich znalazł oraz śmiał się i żartował. Na każde wykrzyczane imię jednego z członków, uśmiechali się i pytali „hai?” (słucham?). Pozytywnym zaskoczeniem był fakt, że nauczyli się paru polskich zdań, które mieli zapisane na kartce w katakanie (japoński sylabariusz służący do zapisu słów pochodzenia nie japońskiego – przyp. aut.). Brzmiało to co najmniej koślawo, jednakże polskie „Jak się macie?!”, wywołało uśmiech i rozczulenie wśród żeńskiej części publiczności, natomiast „ściągać ciuchy!” zostało skomentowane wybuchem śmiechu i ogólnej radości. Zespół bawił się świetnie, muzycy skakali w tłum, a podczas ostatnich utworów, wokalista, z pomocą tłumu, stanął na barierce(!) i śpiewał trzymając się sufitu. Jedną z dziwniejszych atrakcji był również różowy stanik w kropki jednej z dziewczyn, który został rzucony na scenę.
Od strony technicznej koncert również był na wysokim poziomie. Scena, usytuowana w pobliżu barierek, pozwalała na dużą interakcję zespołu z fanami, którymi podawali ręce, czy pozwalali się dotknąć. Oświetlenie stanowiło doskonałą ozdobę i uzupełnienie, nie drażniło i nie męczyło oczu zbyt częstymi zmianami kolorów. Muzycznie również wszystko było bez zarzutu, instrumenty brzmiały czysto, chociaż na początku perkusja zagłuszała pozostałe. Wystarczyło jednak powiedzieć o tym dźwiękowcowi i wszystko było już w porządku.
Podczas bisu, na scenę wyszedł sam perkusista i zaprezentował obecnym próbkę swoich możliwości. Później dołączyli do niego, w kolejności, basista, gitarzysta, a na końcu wokalista. Na przedostatnią piosenkę wieczoru (oraz pierwszą encore) wybrali „GOD Forsaken” – utwór Dio ~Distraught Overlord~. Growl Mikaru brzmiał tak samo dobrze, jak zawsze. Pożegnali się z wszystkimi i obiecali, że wrócą do Polski ponownie, bo „polska publiczność jest szalona”.
Mimo, iż był to pierwszy występ BLACK LINE w Polsce, wokalista zagrał u nas wcześniej z poprzednim zespołem. Porównując ich kreację sceniczną, można rzec, iż muzycznie są bardziej dojrzali i potrafią lepiej wykorzystać swoje umiejętności, co było słychać podczas bisu.
Publiczność była zachwycona koncertem. Wiele osób chwaliło BLACK LINE pod względem muzycznym i deklarowało chęć ponownego zobaczenia zespołu. „Byli świetni, o wiele lepsi niż na płytach” – powiedziała jedna z uczestniczek. Oczywiście były też osoby, które narzekały na wszystko i wszystkich, ale nawet to nie było w stanie przyćmić doskonałego występu.
Zdjęcia i tekst: Hoshii
Zostaw odpowiedź